KUSY I JEGO ZWIĄZKI Z BIELANAMI
2025-12-10 13:29:02
Urodził się w podwarszawskim Ołtarzewie, pracował i mieszkał na Agrykoli, a siedziba jego klubu – Warszawianki, mieściła się na Ochocie. Na pozór relacje Janusza Kusocińskiego z Bielanami były bardzo kruche, ale nic bardziej mylnego! Zielone płuca Warszawy, jak nazywa się dzisiaj naszą dzielnicę, odegrały ważną rolę w jego sportowym rozwoju. O szczegółach jego powiązań z Bielanami opowiada autor niedawno wydanej biografii Kusego pt. „Wrogowie” – Michał Karol Hasik.
Redakcja: Skąd wziął się pomysł na książkę o życiu i karierze Janusza Kusocińskiego?
Michał Hasik: Pretekstem do jej napisania była obchodzona w tym roku 85. rocznica śmierci Kusocińskiego oraz 65. rocznica śmierci jego największego rywala – łotewskiego emigranta Stanisława Petkiewicza. Uznałem, że to dobry powód, żeby przybliżyć młodszym odbiorcom sylwetkę naszego mistrza olimpijskiego z Los Angeles (1932) oraz przywrócić na karty historii osobę Petkiewicza.
Red.: Kusociński to postać ikoniczna, znana niemal wszystkim. Jak to możliwe, że jego wielki rywal, który w 1929 roku wygrał plebiscyt Przeglądu Sportowego na najlepszego sportowca Polski, jest dziś całkowicie zapomniany?
M.H.: Niestety Petkiewicz ma kilka grzeszków na sumieniu. W tamtych czasach królowało amatorstwo, a pobieranie wynagrodzeń finansowych za starty było niezgodne z obowiązującymi przepisami i groziło dożywotną dyskwalifikacją i to właśnie przytrafiło się Petkiewiczowi. Pozbawiony szans na walkę o medal w olimpijskim Los Angeles wyjechał z kraju. Po kilku latach wrócił, został trenerem polskiej kadry lekkoatletycznej, próbując odbudować swoją reputację, ale gdy wybuchła II wojna światowa, znowu „uciekł” do Buenos Aires. To wszystko sprawiło, że został wykreślony z kart naszej historii.
Red. Wróćmy do Kusego – jakie były jego związki z Bielanami?
M.H.: Bliskie relacje wielkiego mistrza z Bielanami zawdzięczamy głównie Centralnemu Instytutowi Wychowania Fizycznego (dzisiejsza Akademia Wychowania Fizycznego w Warszawie). Przypomnę, że uczelnia powstała w 1929 roku z inicjatywy Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego, na bazie działającej w Poznaniu Centralnej Szkoły Wojskowej Gimnastyki i Sportów oraz Państwowego Instytutu Wychowania Fizycznego i miała odpowiadać za szkolenie przyszłej kadry dydaktycznej. Placówka dysponowała halą sportową, więc często trenowali i rywalizowali w jej murach najwybitniejsi polscy lekkoatleci. Zresztą miejsce to nosi w sobie wspomnienia nie tylko sukcesów sportowych Kusocińskiego, ale również bolesnych etapów jego kariery.
Red.: Co ma Pan na myśli?
M.H.: W 1929 roku kariera Kusego zawisła na włosku. Podczas odbywającego się w Rydze trójmeczu bałtyckiego doznał zapalenia ścięgna skokowego, które przerwało jego starty na kilka miesięcy. Po wyjściu ze szpitala rozpoczął żmudną rehabilitację w gmachu CIWF-u. Regularne naświetlania i masaże przyśpieszały jego powrót do pełnej sprawności. Humor mu dopisywał do feralnego zdarzenia z Petkiewiczem.
Red.: Jakiego zdarzenia?
M.H.: Będącego przysłowiowym „gwoździem do trumny” w ich relacjach. Pewnego dnia, gdy mijali się na korytarzu w ośrodku, Petkiewicz odwrócił wzrok w innym kierunku, udając, że nie dostrzega klubowego kolegi. Nie uchyliwszy nawet rąbka kapelusza, pośpiesznie udał się do sali masażu. Kusocińskiego ogarnęła furia, włos na jego głowie momentalnie się zjeżył, a w głowie zaczęło kotłować się milion myśli. W tym konkretnym momencie chęć upokorzenia Petkiewicza zaczęła przesłaniać mu inne pobudki sportowego rozwoju. Prawdę powiedziawszy to właśnie taka myśl towarzyszyła mu przez większość kariery. Co ciekawe, kilka lat później na tym samym obiekcie doszło do rzekomego pojednania obu mistrzów. Petkiewicz był już wówczas trenerem, a ich spotkanie było pierwszym kontaktem obu lekkoatletów od czasu zakończenia śledztwa, kończącego jego amatorską karierę. Panowie odbyli krótką pogawędkę w obecności ówczesnego referata prasowego WOZLA (Warszawski Okręgowy Związek Lekkoatletyczny), niegdyś przyjaciela obu biegaczy. Feliks Żuber, bo o nim mowa, w razie wybuchu sprzeczki, której nie wykluczano, miał wcielić się w niewdzięczną rolę rozjemcy. Podobno krótka rozmowa ociepliła ich stosunki, ale nie na długo.
Red.: Problemy zdrowotne często ściągały Kusego na teren CIWF-u?
M.H.: Niestety tak – właśnie tam zebrało się konsylium lekarskie, które pod koniec 1934 roku, po kolejnej kontuzji Kusego, orzekło, że nie ma już ratunku dla jego nogi w Polsce i wysłało biegacza do zagranicznych specjalistów – do Wiednia. Interesujące jest to, że wyjazd został sfinansowany z ogólnopolskiej zbiórki, którą zainicjował na swoich łamach Przegląd Sportowy.
Red.: Ale bywały też miłe wspomnienia z bielańskich eskapad Kusego?
M.H.: Oczywiście! Sezon lekkoatletyczny zazwyczaj otwierały zawody pod dachem na terenie CIWF-u. Często były to biegi sztafetowe na nietypowych dystansach, np. 4x1000 bądź 4x1500 metrów z udziałem stołecznych zespołów. Kusy regularnie w nich startował i zazwyczaj odnosił sukcesy. Jego łupem padały też biegu długie na terenie uczelni i przylegających terenach. Również te organizowane w niecodziennej formule.
Red.: W niecodziennej, czyli jakiej?
M.H.: W 1931 roku organizowano cykl o puchar CIWF-u, składający się z trzech bardzo niecodziennych startów oraz wielkiego finału podczas Narodowego Biegu Naprzełaj. W każdym z tych biegów przez pierwsze trzy kilometry tempo dyktowali instruktorzy, a dopiero w jego drugiej części – liczonej jako właściwa rywalizacja, można było indywidualnie rozwijać szybkość. Kusy wygrał wszystkie odsłony cyklu i sięgnął po tytuł. Zresztą Janusz nie tylko startował, ale często też trenował na tamtejszym obiekcie. Większość zgrupowań kadry odbywało się właśnie na terenie CIWF-u.
Red.: W późniejszych latach jego kontakty z tym miejscem były częstsze?
M.H.: Tak, gdy jego kariera biegacza znowu zawisła na włosku, Kusy postanowił uzupełnić swoje braki w wykształceniu. W młodości ukończył Państwową Szkołę Ogrodniczą w Warszawie (tzw. Pomolog), ale nie zrobił matury. Zdał ją w 1937 roku eksternistycznie. Już wcześniej uczęszczał na zajęcia na CIWF-i w roli wolnego słuchacza, ale po zdobyciu maturalnego „świstka” mógł oficjalnie zapisać się na studia i pojawiać się na zajęciach jako pełnoprawny student. Kuł po nocach, ale się opłaciło. Rok później egzamin pisemny i słowny, kończący studia na CIWF-ie zdał niemal śpiewająco! Otrzymał ocenę dobrą, na którą poza egzaminem składała się również praca dyplomowa pt. „Zaprawa gimnastyczna w lekkoatletyce”. Kto by pomyślał, że tak nielubiana przez niego w pierwszych latach kariery gimnastyka stanie się tematem jego rozprawy uczelnianej i pozwoli mu ukończyć studia.
Red.: Jakie były pobudki zapisania się i ukończenia przez niego studiów?
M.H.: Kusociński rywalizował z Petkiewiczem na wielu polach. Gdy ten ukończył studia i budował swoją pozycję jako trener, Kusemu również zamarzyła się praca szkoleniowca, a droga do tego wiodła poprzez studia na CIWF-ie. Poza tym było wówczas wielce wątpliwe, czy mocno nadszarpnięty urazami Kusociński wróci do profesjonalnego biegania. Nic więc dziwnego, że mistrz szukał innej ścieżki zarobkowej.
Red.: Studia ułatwiły mu pracę trenerską?
M.H.: Tak – z powodzeniem pracował z lekkoatletkami z żeńskiej sekcji Warszawianki. Lubił tę pracę i spełniał się w niej. Niestety nie zdążył odnieść spektakularnych sukcesów ze swoimi podopiecznymi. Dobrze zapowiadającą się karierę trenerską oraz drugą bądź trzecią zawodniczą młodość przerwał wybuch II wojny światowej. Dziesięć miesięcy później nasz wybitny biegacz został zamordowany w Palmirach.
Red.: Czy można zaryzykować twierdzenie, że Bielany były drugim domem Kusego?
M.H.: Jeśli patrzymy na dom w kategoriach sportowych, to z pełnym przekonaniem twierdzę, że Bielany były nie drugim, a pierwszym domem naszego przedwojennego mistrza.
Red.: Dziękuję za rozmowę!
M.H.: Ja również!
Materiał redakcyjny - LK


